(…)
Słyszałam, że w osadzie na południu poszukują najemników.
Praca podobno w ponurych okolicznościach, ale płatna dobrze i w szczytnym celu.
Podobno jacyś bandyci kryją się po lasach jakiegoś dziedzica, czy hrabiego, nie
wiem dokładnie… Potrzebuję pieniędzy, więc chociaż mam pewne wątpliwości,
chyba warto sprawdzić tę opcję. Nie pierwszy raz przecież będę walczyć “w
słusznej sprawie”, he he.
4 Maja
No to jadę. Za oknem mrygają schłodzone krajobrazy. Śniegu
już nie ma od początku marca, a jednak wydaje się, że te pola nie zaznały
ciepła słońca. Jakby zawsze było tu pochmurnie. Uwielbiam kolej, rzadko mam
okazję jeździć. W ciszy wagonu świat wydaje się odległy, jakby mnie nie
dotyczył. Zdarzenia za oknem nie mają wpływu na mój świat. Cisza, szepty,
rytmiczny terkot kół. Ułuda bezpieczeństwa i spokoju. Wyciągnięcie na chwilę z
rzeki życia.
5 Maja
Przyjechałam do Hollowland. Teraz tylko piesza wycieczka
kilka godzin ze stacji. Napiszę, jak dotrę na miejsce. Droga podobno
niebezpieczna. Gdy pytałam czy jeżdżą tam dyliżanse, bileter spojrzał na mnie
jak na głupią – “nie proszę pani, dyliżanse nie jeżdżą odkąd zmarł Hrabia.
Ludzie boją się jechać przez las.” Najwyraźniej łatwiej i bezpieczniej
jest maszerować całą drogę! Idioci. Coś tam musi jeździć! Zapytałam, jak do
osady jeździ zaopatrzenie. Powiedział, żebym go nie męczyła. Miał strasznie
blade usta, pewnie chory na coś. Dałam mu spokój bo spojrzał na mnie jak zbity
pies. No to w drogę, dotrę tam choćby i w kucki. Chociaż bilet kolejowy musi mi
się zwrócić.
7 Maja
DO KURWY NĘDZY! Spodziewałam się wszystkiego po tym
zleceniu, ale chyba mam słabą wyobraźnię!!! Dyliżans JEŹDZI, ale nie tak…
kurwa… jak dorwę tego pieprzonego dziedzica to mu wyrwę nogi z dupy!!! Jak
mam zabijać ze sznytami zamiast ścięgien?! Może lepiej od razu pójdę do burdla?!?
I wezmę ze sobą tego popierdoleńca!!!
8 Maja
Rozcięte udo boli jak diabli, ale w lokalnym
“szpitalu” dostałam antybiotyk, będzie OK. Poleżę tydzień i przyjdzie
czas na akcję. Teraz zdążę napisać, o co chodzi. Jutro rozejrzę się trochę po
okolicy, poznam ludzi.
Jak na razie poznałam Dismasa, Siostrę Amelię, Doktora
Kraussa. I dwóch bandytów na drodze. No i sztylet w udzie. I najjaśniejszą
gwiazdę tego spektaklu: pierdolniętego Zarządcę. Ale, po kolei.
Jeszcze w Hollowland okazało się, że nie będę szła sama.
Przy wejściu na trakt zaczepił mnie Dismas. Koleś o bandyckim wyglądzie,
nieogolony, trochę przybrudzony, zmierzwiony włos, pewność w głosie. Powiedział
że też jedzie na pieniądz. Lepiej w dwójkę niż pojedynczo. Trochę gadaliśmy po
drodze, ale okoliczności przyrody były nieco niesprzyjające. Kurna, nigdy nie
widziałam wzdłuż traktu tylu suchych, kolczastych krzunów. Żeby pójść na stronę
trzeba było przerzucić płaszcz przez nie, a potem ubić sobie kijem małą komnatę
w zaroślach. Tyle zachodu, żeby sikać! Ale jakby doszło do bójki, muszę mieć
pusty pęcherz. Tego się w życiu bardzo szybko nauczyłam. Najpierw szliśmy przez
pola. Cholerne nieużytki. Nic dziwnego, że w Hollowland wszyscy chorują. Skoro
tyle pól stoi odłogiem, pewnie ludzie żyją tylko z tego, co przywiezie kolej.
Jak zasypie tory w zimę to głodują. Pola wyglądały smutno i jak weszliśmy do
lasu… auuu. Atmosfera opadła. Wszystko wyglądało jakby było wypalone kwasem.
Rośliny niby puszczały liście, mech niby pokrywał runo, ale wszystko było
brązowo-szare. Minęliśmy leżące przy drodze padłego konia. Śmierdział na
kilometr, obsiadły muchami, zgniły, wsiąkający w glebę. Dismas stwierdził, że
musi sprawdzić co go zabiło, no trudno, jak musi to musi. Prawie się porzygałam
patrząc, jak zaczyna grzebać w truchle. Stwierdził, że rany są nowe, że jakieś
zwierzę zaczęło go pożerać już po śmierci. Eureka, w lesie są wilki albo
zdziczałe psy. Dismas chyba chciał mi zaimponować, ale skojarzyłam jego słodki
uśmiech ze smrodem gnijącego konia. Zęby zwierzęcia bielały na tle burej ropy.
Wybacz, Dismas. Zauważyłam, że w błocie traktu są wyraźne ślady. Tu, w lesie,
wilgoć trzyma się gleby dłużej, więc nic dziwnego że nie zauważyłam ich w polu.
Prosta linia o ostrych krawędziach. Zupełnie jak koło dyliżansu. Hurra.
Niezwykłe, koleś na stacji kłamał, albo był głupi. Ruszyliśmy dalej, słońce już
chowało się za ponurym horyzontem, a przed nami była jeszcze godzina spaceru.
Szliśmy w milczeniu. Las był… dziwny. Wczesną wiosnę czuło
się tylko po cieplejszym wietrze. Rude i brunatne barwy dominowały każdą część
krajobrazu. Szara mgła prześlizgiwała się przez drogę, tym gęstsza, im niżej
słońce schodziło ku zachodowi. Jakieś nędzne ptaszyny próbowały ponieść
atmosferę swoim śpiewem, ale ćwierkały sporadycznie i niechętnie, tylko
upewniając las w cichej agonii. To mi przychodziło na myśl: cicha agonia.
Ostatni oddech umierającego Staruszka, szare oczy, tracące blask. Niektóre
drzewa wyglądały, jakby ktoś przez ostatnie 60 lat codziennie przychodził je
podcinać. Grube, tłuste pnie, krzywe gałęzie, konary obsypane suchymi patykami.
Tak, jakby ktoś rozpalił pod nimi ogień i ugasił go, zanim żar strawił żyjące
pod korą drewno. I powtarzał tę czynność co roku.
Im dalej w las, tym ciemniej i wilgotniej. I więcej śladów
dyliżansu, a nawet odciski kopyt. Modliłam się, żebyśmy nie znaleźli tego
dyliżansu w rowie. Chociaż słońce jeszcze nie zaszło, zrobiło się zbyt ciemno
by iść bez pochodni. Rozpalona zapałka zajaśniała mocno, jak gwiazda. Ciemność
zaczęła zamykać się wokół nas. Poczułam się obserwowana sekundę za późno…
Szelest, stęknięcie. Odwróciłam się aby się zasłonić, za
późno. Bandyta już był w locie. Chlasnął mnie celnie po lewym udzie, aż się
zwinęłam. Przebiegł za mnie, rzucił się na Dismasa, ale nie dosięgnął go –
strzał rozerwał mu twarz. Drugi bandzior wyskoczył z ciemności, zatrzymał się.
Dismas przeładowywał spokojnie. Bandzior gapił się, coś zabełkotał pod nosem. W
jakim języku? Ślinił się. Jakiś skurcz przeszył mu twarz, spojrzał na mnie i…
przejechał go dyliżans. Koń w chorym pędzie wbił się w niego jak w kukłę.
Bandzior wylądował pod kołami.
Powóz zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. Dismas
pomógł mi się podnieść, pobiegliśmy. Na stołku siedział suchy, blady i siwy
mężczyzna. Ciemność zakrywała mu oczy, ale blask pochodni odbijał się od zębów.
Nigdy nie zapomnę tego pierdolniętego głosu. Wysoki, chrapliwy…
– Dziedzic spodziewa się nowych ludzi! Jeśli nie chcecie
zostać na noc w tym bagnie… z naszymi przyjaciółmi…! Zawiozę was. – i
roześmiał się niewinnie. Śmiał się pod nosem przez całą drogę. Popędzał konia
co chwila. Jestem pewna że tamto truchło to poprzednia chabeta, zagoniona na
śmierć. Czego ten wariat szukał po nocy? Nas? Skąd wiedział, że idziemy?
Cholerny świr!
10 Maja
Rana goi się dobrze. Muszę spisać coś. Osada jest spokojna.
Niewiele osób tu żyje. Mają mały kościół. W karczmie dają znośne piwo. Jakiś
uchlany w trupa koleś z wielką sznytą na twarzy bełkotał coś o rybach i
harpunach. Karczmarz powiedział mi, że zarządca zwariował kilka lat temu,
dlatego chichocze bez przerwy. Doktor twierdzi, że śmierć Hrabiego go załamała.
Chichot to jedyny sposób żeby nie zwariować… Że niby co…? Nieważne. Nie
chcę mieć z nim nic wspólnego. Wiem, że przywozi nowych najemników. Nawet nie
pytałam co się dzieje ze starymi, widziałam cmentarz. Spytałam karczmarza jak
ludzie sobie radzą, skoro na polach nic nie rośnie. “Czasem ktoś przywozi
zapasy, a tak to żyjemy z rzepaku”, wyszczerzył się i wrócił do swoich
kufli. Najwyraźniej nie dostanę nigdy pełnej odpowiedzi, może liczą że
przestanę pytać. No cóż, patrząc po mieszkańcach tego nędznego miejsca, już
dawno ktokolwiek przestał pytać. “Odpowiedzi nie ma!!!” rozdarł mordę
koleś od ryb. Karczmarz tylko spojrzał spod krzaczastych brwi i westchnął.
– Nie wyrzucisz go? Zaraz burdę zacznie.
– Zaraz padnie na ryj i zaśnie.
Koleś od ryb powrzeszczał chwilę, po czym histerycznie się
rozpłakał. Walnął głową o blat stołu, ukrył ją w dłoniach i więcej się nie
odezwał.
Mam nadzieję, że będzie z tego pieniądz. Po to tu
przyjechałam. Kupę kasy wydałam na bilet. Dobrze, że ten dziedzic płaci za rany
w walce i dobrze, że mnie wziął do pracy. Podobno za 5 dni ruszamy do ruin.
12 Maja
W nocy z lasu dobiega zachrypiałe wycie wilków. Dismas miał
rację, heh. Coś tam jeszcze żyje, oprócz much i bandziorów. Jeden z najemników
schlał się tak mocno, że zniknął prawie na dobę w lesie. Wrócił z poszarpaną
ręką.
13 Maja
Śniło mi się, że przyjechałam do domu. Drzwi otworzyła mi
matka, chora na serce. Była w szlafroku i z papierosem w ustach. Mówiła, że
marchew jej nie rośnie. Był też wuj, stary wojskowy. Stwierdził, że nie wolno
mi iść do domku w lesie, bo tam straszy. Poszłam tam z kumplami z dzieciństwa,
Jakubem i Georgem. Mówili, że tam jest duch zdeformowanego dziecka które umarło
z głodu, duch Barrego. Dom był w kolorach ochry. Widziałam cień tego Barrego w
lustrach, ale zawsze jak się do niego odwracałam, był gdzie indziej. Jakub i
Georg złapali mnie za rękę, zaczęliśmy uciekać. Wyrwałam się im. Pobiegłam za
Barrym, chcąc jego wystraszyć. Uciekał między pokojami. Syczałam na niego jak
kot. Nagle się znalazłam pod ziemią, pod domem. Czołgałam się w brunatnych
korytarzach, przepełnionych kurzem, wydrążonych jakby przez borsuki. Zobaczyłam
Barrego, przyczołgałam się do niego. Chciałam go pocieszyć. Rzucił się na mnie
z rykiem.
Musiałam śmiesznie harczeć przez sen, “sycząc” na
Barrego, bo obudziłam się spluta jak niemowlę. Głupie sny.
((
Wszyscy są milczący.
(((
Przeraża mnie odpowiedzialność za całą ekipę. Jedno moje
potknięcie i mój kompan ma rozchlastaną twarz. Nie zapomnę tych oczu pełnych
przerażenia. Nigdy go nie lubiłam, ale
((((((
To taka zabawa – jak
leżę i patrzę tam, gdzie światło ogniska nie sięga, widzę jęzory ciemności
przebiegające po konarach drzew, tańczące po twarzach. Widzę, jak ściskają nas
za gardła, jak rosną i kurczą się w tętnie oddechu. Czasem mam wrażenie, że w
ciemności ktoś gra na organach, wszystko jest natężone i drżące, przepełnione
głębokim dźwiękiem na granicy słyszenia.
On chce nas przetrenować. Podobno nikt nie był w twierdzy od
tego dnia. On chce, żebyśmy tam poszli. Sprawdzili. Zabili, zaszlachtowali to,
co tam znajdziemy. To szaleństwo, ha! Ha! Dziesiątki oczyszczonych korytarzy,
po co? Zawsze jak wracamy, oni już tam są! Czekają. Skąd przychodzą?! Dlaczego
się pojawili?! DLACZEGO my…
((#(,z.
Tysiąc trzysta osiemdziesiąt, tysiąc trzysta osiemdziesiąt
jeden, tysiąc trzysta osiemdziesiąt dwa, tysiąc trzysta czterdzieści skończyły
się pochodnie, ostatnia zaraz zagaśnie.. słyszę te plugawe szepty, ale już nie
wiem czy to oni czy to sama ciemność. Już nie pamiętam jak wygląda słońce i mój
dom. może zawsze byłam tu. skąd mam wiedzieć, jak mam zrozumieć?! Ból przeszywa
mi czaszkę, wystarczyło wziąć jedne kilof, kurwa mać, jeden pieprzony
kilof…!!! Już nie mogę, słyszę… )fv4_–s–;;q;